Kategoria

Córka i ja


29 kwietnia 2004r.
Autor: malgorzatamw | Kategorie: córka i ja 
Tagi: dziecko   relacje   córka  
30 grudnia 2020, 13:16

Moja Niki,

Znasz tę historię ze swojej perspektywy. Ja opowiem Ci o niej z mojejsmile

 

29.04.2004 r.

Dziękuję Ci, że jesteś. Urodziłaś się, o 14.25, piękna. Właściwie, to wyjęli Cię na siłę, bo nie chciałaś wyjść. Już było sporo po terminie, a Ty nadal siedziałaś w moim brzuchu, aż wody zrobiły się ziolne i musieli Cię wyjąć. I tak 29 kwietnia 2004 roku pojawiłaś się na świecie. 4300g cudownego dziecka. 56 cm z zaróżowionymi policzkami, czarną czupryna i bokserskim nosem. Charakterek miałaś od samego początku. Nie chciałaś ssać piersi, byłaś przez to głodna i okropnie się darłaś. Położne nazwały Cię jeden raz "złośnicą i paskudą". Wtedy się z tego śmiałam, teraz już nie. Wtedy, w czwratek 29 kwietnia nie wiedziałam jeszcze, jakie przygody są przed nami, ale wtedy stałam się mistrzynią poczucia winy. Myślę, że należał mi się złoty medal! Gdyby dawali platynowy... Kto wie... Pozwoliłam sobie (tak, absolutnie sama sobie to zrobiłam), aby to co zewnętrzne (przekaz medialny, dobre rady) zepsuły mi smak początku macierzyństwa. Pozwoliłam sobie, aby ktoś odebrał mi radość z bycia NIEPORADNĄ POCZĄTKUJĄCĄ MAMĄ. A miałam przecież do tego pełne prawo! Pozwoliłam sobie, aby krytykanctwo, niewyjaśnione zdania (informacje, które wyjęte z kontekstu nie niosły żadnej treści) i teorie wpłynęły na mnie, a jak się później okazało, na naszą całą relację. Dziś tylko początek tej drogi, resztę napiszę później. Ale po kolei:

Urodziłaś się przez cesarskie cięcie. Nie było wyjścia. Raz, żebyło już późno, a dwa, nie miałam szansy Cię urodzić, bo jestm... za wąska. Ot, taki kaprys natury. Nie przecinęłabyś się przez moje drogi rodne i już. Tak więc natura spłatała nam figla i przyszłaś na świat sposób "zły", napietnowany, a ja wpadłam w grono matek, które były potworami, bo nie urodziły dziecka siłami natury. Nie dałam Ci naturalnej odporności i strasu porodowego. "Zniszczyłam" Ci życie wraz z Twoim pierwszym krzykiem. Według wszelkich poradników i tego, co mówili lekarze Twój start był gorszy, obciążony, a ja dałam się w to wkręcić. I tkwiłam w tym. Potem problemy z karmieniem. Nie chciałaś jesć z piersi. Żeby nakarmic cię moim mlekeim przez 5 miesięcy doiłam się (jak krowa), zarywałam noce. Zamiast spędzać czas z Tobą, spędzałam go z laktatorem. Po każdym karmieniu obowiązkowe pół godziny buczenia. Bo znów słyszałam z każdej strony, że jestm złą matką, bo nie chcesz ssać piersi, a sztuczne mleko pozbawi Cię inteligencji, kreatywności i pomysłowości. Fizycznie zaś odporności i narazi Cię na problemy z utrzymaniem wagi w przyszłości, co bedzie skutkowac licznymi problemami ze zdrowiem. Scenariusz na niezły thriller. I tak moje poczucie winy pogłebiało się. Tym bardziej, że po 5 miesiącach pddałam się i odłożyłam laktator do szafy. Potem używałam go jeszcze, kiedy urodził się Twoj brat...

W tym poczuciu winy rosło moje przekonanie, że nie jestem dobrą matką. Nie urodziłam Cię, nie karmiłam - samo zło. Dziś wiem, bo to dzięki Tobie trafiłam na terapię i to właśnie tam pojełam, że wszystko było we mnie. Sama rysowałam sobie czarne scenariusze i horrory. Pozwoliłam sobie bujać w przyszłosci wtedy, gdy najlepij było być "tu i teraz". Zabrakło mi wiary w siebie, we własne możliwości. Zabrakło mi zaufania do siebie i do własnej intuicji, bo to ona daje nam najlepsze wskazówki i rady. Nie umiałam (i nadal nie do końa potrafię) stawiać granic. Uwierzyłam w to, co nie było dla mnie dobre. Poddałam się właśnie wtedy, kiedy najbardziej powinnam być przy sobie i Tobie. Poddałam się wtedy, gdy warczałam laktatorem, a powinnam spać obok Ciebie. Zamiast zapędzać się w mroki poczucia winy powinnam zaakceptować sytuację - jest jak jest i inaczej nie będzie. Już wtedy miałam szansę wyciągnąć naukę z tej lekcji, ale nie przyszło mi nawet do głowy, że mogłabym Ciebie posłuchać (i siebie), bo przecież to JA jestem DOROSŁA, a Ty dzieckiem i co dziecko może wiedzieć. Nieprawda. może mówić, choć nie wypowiada słowa. Może dawać wskazówki nie wykoując gestu.

I tak 29 kwietnia 2004 r. stałaś się moją przewdoniczką. Tyle że wtedy nie byłam tego kompletnie świadoma. Dużo przygód musiało się wydarzyć, abym pojęła to, że krzywdzę siebie i innych nie słuchając kompletnie swojej intuicji. A to właśnie mówiłaś mi przez te pierwsze miesiące i potem kolejne lata. I dalej mówisz, tyle że teraz już możemy na spokojnie porozmawiać. To jest moje pierwsze DZIĘKUJĘ ode mnie. Dziękuję za tamte i kolejne lekcje, terapię, samoświadomość, poznanie siebie. Opowiem Ci o tym niedługo. Znasz tę historię od swojej strony, a ja opowiem od swojej.

Buziaki

M